Zainspirowana lekturą książki "Macierzyństwo bez lukru 2" i wydarzeniem wczorajszego dnia spróbuje odczarować mit, że jak coś się dzieje nie tak ( u nas obecnie nagminne uki-bam) to "tylko u mamy się zagoi".
Dzień jak co dzień. Tatinek wraca z pracy, obiadek, szybkie sprzątanie (odkąd jest zmywarka to sterta brudnych naczyń, ku mej ogromnej radości, w mig znika z pola widzenia) po czym, odstępstwo od normy, mama zamyka się w łazience i ma swoją chwilę dla siebie - bierze kąpiel. Do szczęścia nie potrzebne jej bąbelki, lampka wina czy coś tam jeszcze, wystarczy odrobina spokoju i samotności. Chwilo trwaj jesteś piękna... i nagle... uki-bam i płacz i krzyk, mama gotowa do startu by rzucić się na ratunek, ale zaraz..., chwileczkę, przecież jest tatinek, on też może, a nawet powinien, pocieszyć, utulić... nagła cisza, po czym okrzyki radości - "zagoiło się".
I co z przekonaniem, że to mama i tylko ona jest lekarstwem na całe zło? Czy nie jest tak, że dziecko bardziej mechanicznie ląduje w ramionach matki w sytuacjach analogicznych do wyżej przedstawionej? A przecież powinno się czuć równie bezpiecznie w ramionach taty, ba nawet bardziej... niby zwykła sytuacja, ktoś powie - nic wielkiego, ale mnie osobiście dała do myślenia...
|
źródło : internet |
Choć zdarzają się obecnie przypadki tatusiów na tacierzyńskim, to jednak dziecko od samego początku zazwyczaj więcej obcuje z mamą. Pewnie z tym również wiąże się fakt, że tak bardzo sama jej obecność koi wszelkie smutki. Z drugiej strony odsuwanie ojców od działania w tej materii nie jest chyba najlepszym pomysłem. Według mnie już od narodzin powinni oni budować swoje relacje z maleństwem, a nie czekać na później bo teraz "jestem zmęczony" albo "ono jeszcze nie wiele rozumie, mam czas". Mogą się bowiem zdziwić i przeżyć rozczarowanie gdy dziecko za jakiś czas da im dobitnie odczuć "fajnie, że jesteś tato, ale jak cię nie ma, to też dobrze". Pocieszającym jest, że coraz większa świadomość rodzi się w głowach przynajmniej częściowej grupy tatusiów, którzy starają się włączać aktywnie w wychowanie dzieci. Sama widziałam zaangażowanie ojców na zajęciach w szkole rodzenia w nauce opieki nad maleństwem, wzrasta tez liczba rodzinnych porodów (choć w tej kwestii uważam, że nie należy naciskać, to powinna być ich samodzielna świadoma decyzja). Oby to był dobry zalążek do budowania na tyle bliskich relacji i więzi by tato mógł czuć się potrzebny dziecku, nie tylko w sferze materialnego zaspokajania potrzeb, ale też w tych zwykłych codziennych radościach i smutkach. Wcale nie musi być tak że "tylko u mamy się zagoi" bo "mama tuli, a tata każe" nie dajmy się stereotypom.
i hasło: "poczekaj aż tata przyjdzie"!
OdpowiedzUsuńdokładnie! tata - straszak :P
UsuńPrzyznam szczerze,że z coraz większym zaciekawieniem czytam każdy Twój wpis. Są bardzo interesujące. Już czekam na kolejny.Buziaczki.
OdpowiedzUsuńhmm tez tak robię nieraz, tzn pozwalam na wszystko IM ale jak jest Muminek-bam to muszę doglądnąć czy wszystko przebiega jak nalezy :/ sama łapie się na ty, ze to już przesada.. i to niedoparte wrażenie, że maz może zrobić coś źle tzn nie po mojemu
OdpowiedzUsuńU nas też tatuś pociesza i potrafi ukoić płacz córci, nie tylko do mamy chce jak upadnie ;)
OdpowiedzUsuńTatuś u nas nie działa. Na razie :)
OdpowiedzUsuńMam dwóch chłopaków, jeden ma 14 lat, drugi 4. Rodzinnego nie było, bo cesarki. Ze starszym spędziłem sam chyba nawet więcej czasu, ale właśnie na zasadzie "jestem zmęczony" i "pobaw się sam". Razem, ale nie razem :(
OdpowiedzUsuńZ małym byłem już sporo starszy i trochę bardziej mi się chciało, więc widzę różnicę. Mama lepsza, ale tata też daje radę pocieszyć, utulić i pomóc. Nawet jeśli jest mama. Konieczne jest jednak, aby zwrócić uwagę, czy na przykład babcia nie stosuje taty jako straszaka, bo może być kiepsko.
na pewno fajny z Ciebie Tata :) pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny :)
UsuńU nas tatuś i mamuś działają :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%, że tatusiom też trzeba dać szansę, nieraz zachęcić i ewentualnie poradzić jak coś zrobić, ale też dać trochę wolnej ręki, aby sami na własnych błędach (tak jak my-mamusie:)) nauczyli się reakcji w różnych sytuacjach ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ewelinko, Beadka :*
U nas to działa jeszcze trochę inaczej - na zasadzie "zamiany rąk". Zwykle, jak jedno z nas jest przez jakiś czas zajęte dziećmi i dzieci generalnie "mają go już dosyć", nie słuchają, itd., itp., to zamieniamy się. Rolę strażnika przejmuje to drugie z nas, które w danej chwili z dziećmi nie było.
OdpowiedzUsuńI tak, trzeba dawać tatusiom szansę, bo inaczej nie zdobędą "praktyki". A jak wiadomo - praktyka czyni mistrza ;)